Proporcje na ok. 50 g:
Faza olejowa:
- monostearynian glicerolu 3,5 g
- wosk pszczeli 1 g
- alkohol cetylowy 0,75 g
- masło Shea 2 g
- lanolina 2 g
- złoty olej Jojoba 3 g
- olej ze słodkich migdałów 3 g
- macerat z kwiatów arniki 3 g
Faza wodna:
- ekstrakt z miłorzębu 1 g
- gliceryna 2,5 g
- d-pantenol 2,5 g
- woda 26 g
Faza dodatków:
- ekstrakt liposomowy na rozszerzone i pękające naczynka 1 – 1,5 ml
Akcesoria:
- dwie zlewki
- mieszadełko (spieniacz od kawy lub mikser)
- łaźnia wodna (garnek z wodą, podgrzewamy na kuchence)
- waga
Ponieważ przygotowywałam stosunkowo niewielką ilość kremu, postanowiłam zmieszać ją spieniaczem do mleka.
Odważone składniki fazy olejowej i wodnej (każda faza w swojej zlewce) trafiają do łaźni wodnej, którą powoli podgrzewamy:
Gdy składniki fazy olejowej rozpuszczą się możemy przystąpić do połączenia faz. Mieszamy fazę wodną i dolewamy do niej fazę olejową:
Mieszamy dzielnie mieszadełkiem połączone fazy. Gdybyśmy przestali mogłyby się rozdzielić:
Mieszać powinniśmy, aż do całkowitego wystudzenia kremu. Może trwać do dość długo – jeśli mieszamy krem mikserem, mikser spokojnie sobie z tym czasem poradzi, jeśli spieniaczem do kawy, może się on w pewnym momencie zbuntować (krem gęstnieje, a spieniacz nie jest przystosowany do takiej pracy).
Aby przyspieszyć stygnięcie kremu, można wstawić zlewkę znowu do łaźni wodnej, tym razem z zimną wodą (tak, tak – łaźnia nie tylko potrafi podgrzewać:). Krem dalej gęstnieje, jeśli mieszadełko nie daje sobie rady, można mieszać go intensywnie bagietką. Jeśli zauważymy, że z kremu zaczyna oddzielać się olej, wracamy z powrotem do mieszania mieszadełkiem. I tak na zmianę, aż nie będzie zupełnie chłodny:
Do wychłodzonego kremu dodajemy ekstrakt liposomowy do cery naczynkowej i dokładnie mieszamy (na zmianę bagietką i mieszadełkiem):
Gotowy krem możemy przełożyć do pojemniczka:
Opisany krem był wykonywany jako krem do twarzy. Niestety chyba nie służy jej ekstrakt z miłorzębu i krem awansował na krem do rąk (tu nie ma problemu). Ekstrakt z miłorzębu ma dodatkowo charakterystyczny zapach, które może nie wszystkim odpowiadać. Po nałożeniu na skórę zapach znika po pewnym czasie, trochę to jednak trwa.
Do twarzy zrobiłam dokładnie taki sam tylko bez ekstraktu z miłorzębu. Spisuje się doskonale. Nie błyszczy się specjalnie (zaleta kremów na monostearynianie glicerolu), woski i masło Shea pozostawiają na skórze warstwę ochronną. Ekstrakt na naczynka i arnika obkurczają naczynia. W efekcie nie robię się czerwona jak upiór nawet gdy na termometrze jest minus kilkanaście stopni a ja jestem na powietrzu kilka godzin. Ewentualne zaróżowienie nie wygląda źle i znika szybko.
Podziwiam za wiedzę, odwagę, no i czas! Zapewne to bardzo czasochłonne zajęcie. Będę zaglądać, może się zainspiruje to jakiegoś eksperymentu;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Najwięcej czasu zajmuje zabawa ze zdjęciami, opisanie i wrzucenie na bloga :)
OdpowiedzUsuńA samo przygotowanie kremu - jak już się dojdzie do wprawy (na stałe zazwyczaj używa się tych samych receptur), to nie zajmuje tak dużo czasu. Niekiedy przygotowuję kremy np. dzień wcześniej składniki (trafiają do lodówki) - 10 min, a mieszam następnego dnia - 30 min wraz z podgrzniem. Hm... no i jeszcze zmywanie - 10 min :)
Robię większe ilości - na 2-3 tygodnie. Jeśli robię jeszcze więcej (na dłużej) to lekko konserwuję.