wtorek, 7 sierpnia 2012

Płukanki do włosów suchych

Tym razem króciutko przedstawię metody pielęgnacji suchych włosów, nie tylko naturalne ale także tanie i łatwo dostępne. Obie poniższe płukanki stosuję od kilku miesięcy i przyznam, że jestem z nich bardzo zadowolona.


Płukanka lipowa
Metoda jest banalna – parzymy kwiat lipy, studzimy napar i spłukujemy nim czyste już włosy. Jeśli zaparzymy małą ilość lipy (herbatka lipowa jest słaba :) ) a włosy są krótkie - nie ma konieczności spłukiwania włosów wodą. Jeśli zaparzymy dużą ilość lipy i napar jest mocny, włosy należy spłukać po jakimś czasie (20-30 min) ponieważ mogą się lekko lepić.
Można parzyć kwiat lipy zbierany samodzielnie lub kwiat lipy z torebki (do nabycia w aptece lub spożywczym).
Ze względu na lekką „śluzowatość” i nawilżające właściwości płukanka jest doskonała do włosów szorstkich, suchych, zniszczonych zabiegami, chlorowaną wodą, słoną wodą i słońcem. Włosy stają się gładkie i błyszczące. Oczywiście im dłużej stosujemy tym efekt lepszy.


Płukanka cytrynowa

Metoda równie banalna jak poprzednia, tylko nieco czasochłonna. Odkryta przypadkowo przy próbie naturalnego rozjaśnienia włosów. Włosy rozjaśniły się niewiele, ale efekt pielęgnacyjny jest tak doskonały, że płukanka weszła na stałe do użytku – stosuję mniej więcej raz na dwa tygodniu. Myślę, że przy stałym stosowaniu włosy rozjaśnią się bardziej po pewnym czasie.
Wyciskamy jedną cytrynę (cedzimy przez sitko, by w płukance było jak najmniej cząstek cytryny) i dodajemy dwie szklanki wody. Spłukujemy suche włosy (nie mogą być zbyt brudne – najlepiej np. na drugi dzień po myciu, jeśli nie stosowaliśmy lakierów, żeli, gum itp.). Płukanki nie spłukujemy ale pozostawiamy do wyschnięcia. Następnie normalnie myjemy włosy i postępujemy z nimi „jak zawsze”.
Włosy pięknie błyszczą,  stają się gładkie, odżywione, mocniejsze, łatwiej się rozczesują. Doskonała metoda na włosy suche, matowe i bez życia. Zdecydowanie lepsza i delikatniejsza niż np. octowe płukanki owocowe, za którymi nie przepadam i nie polecam, szczególnie do delikatnych włosów.



Przyznam się, że powolutku zbliżam się do podsumowania tematu pielęgnacji włosów. Mam nadzieję, że w najbliższym czasie opiszę jeszcze dwie odżywki (stosuję je od kilku miesięcy, więc czas najwyższy) i podsumuję już całość, bo odnoszę wrażenie, że pod dwóch latach naturalnej pielęgnacji moje włosy są silniejsze niż kiedykolwiek i nie zamierzam nic zmieniać.

niedziela, 1 lipca 2012

„Balsam” do ciała dla zabieganych

Jest błyskawiczny w wykonaniu, nie potrzeba wagi, zlewek itp. To po prostu mieszanina olei i ciekłego emulgatora np. SLP. Moje ulubione zestawienie prezentuje się mniej więcej tak:

  • 38% olej ze słodkich migdałów (lub z pestek brzoskwini)
  • 30% olej kokosowy frakcjonowany
  • 15%  skwalan
  • 15% złoty olej Jojoba
  • 2% SLP
Tak naprawdę zazwyczaj leję oleje w butelkę „na oko”. Najwięcej migdałowego, trochę mniej kokosowego, potem długi „psik” skwalanu i Jojoby. I krótszy „psik” SLP. Zakręcam, potrząsam. Nalewam troszkę na rękę i smaruję zaraz po kąpieli, na jeszcze mokrą lub lekko osuszoną skórę. Powinna być choć trochę wilgotna, ponieważ w trakcie smarowania ciała dochodzi do emulgacji na powierzchni skóry fazy wodnej (czyli po prostu wody pozostawionej na skórze) i fazy olejowej (czyli mojej mieszanki olei). Stosowanie samych olei w moim przypadku prowadziło do wysuszania skóry, która ewidentnie poza natłuszczaniem potrzebuje nawilżania, a to właśnie zapewnia owa związana w „balsamie” odrobina wody.

Oleje można dopasować do potrzeb skóry oraz zmieniać w zależności od potrzeby. Gdy jest gorąco i wilgotno w balsamie ląduje więcej lekkich olei takich jak kokosowy i skwalan. Gdy jest gorąco i sucho lub w okresie zimowym, gdy kaloryfery mocno wysuszają powietrze dodaję więcej olei wolniej wchłaniających (oleju makadamia, avokado itp.) i pozostawiających na skórze ochronną warstewkę się np. Jojoby.

Skąd pomysł na taki pseudo balsam. Zazwyczaj biorę prysznic dwa razy dziennie, raz po aktywności fizycznej zwanej potocznie uprawianiem sportu, a drugi raz przed snem. Za każdym razem muszę użyć jakiegoś kremu lub balsamu do ciała, bo jak tego nie zrobię skóra wysycha, ściąga się i swędzi. Normalny balsam do ciała (który niebawem pewnie opiszę) znikał w zaskakującym tempie, a że jego wykonanie jest nieco bardziej czasochłonne niż balsamu błyskawicznego, postanowiłam używać raz jednego, a raz drugiego – po sporcie błyskawicznego, przed snem prawdziwego ;)

A Wy jak ułatwiacie sobie życie?

sobota, 30 czerwca 2012

Zielono mi :)

Jakiś czas temu robiłam kolorowe tusze do rzęs (można obejrzeć je tu). Nie wiem dlaczego, ale wtedy nie zrobiła zielonego. Ponieważ jakoś nie mogłam się pogodzić z takim przeoczeniem, gdzieś w okolicach wiosny postanowiłam sobie dorobić taki właśnie zieloniutki, wiosenny tusz.
Pewnie nie wszystkim się spodoba, ale ja go lubię. Jest wesoły - jak mi smutno, to się nim maluję :)


Tusz zrobiłam z receptury podanej w kolorówkowym zestawie gotowym. Zauważyłam, że proporcje różnią się nieco od poprzednich. Śledztwo (mail do kolorówki) wykazało, że receptura została zmieniona z powodu wprowadzenia do sprzedaży nowych, węższych pojemniczków. Tusz jest teraz nieco rzadszy niż z poprzedniego przepisu, ale nie jest to wada a raczej zaleta. Odnoszę wrażenie, że zdecydowanie lepiej się go "nosi" i łatwiej napełnia pojemniczki.

Przepis na maskarę poniżej.

faza A (wodna) – zlewka 25ml
  • woda destylowana – 13,5 g
  • D-pantenol – 1,5 g
  • gliceryna roślinna– 0,8 g
  • konserwant FEOG – 3 krople
faza B (olejowa) – zlewka 50ml
  • olej rycynowy – 1,33 g
  • wosk pszczeli biały – 1 g
  • emulgator o/w – 1 g
  • alkohol cetylowy – 1 g
  • wosk Candelilla – 0,5 g
  • Złoty olej Jojoba – 0,33 g
  • pigment – 1,8 g
faza C (dodatki)
  • guma ksantanowa transparentna – 0,05 g
  • dimetikon – ok. 1 g
  • puder jedwabny – ok. 0,1 g
Tusz wykonałam dokładnie tak samo jak poprzedni - wykonanie (bo ilości oczywiście nieco inne), krok po kroku znajdziecie tu: http://kosmetyki-naturalne.blogspot.com/2010/11/tusz-do-rzes-masara.html.
Gotową bazę tuszową podzieliłam na 3 "równe" części (materiału z tej proporcji jest zdecydowanie więcej niż na 2 tusze potrzeba) i do każdej domieszałam inne pigmenty. Do pierwszej standardowo czarny tlenek żelaza (0,6g), do drugiej błękit ultramarynowy (0,6g), a do trzeciej zieleń chromową i hydratyzowaną zieleń chromową (po 0,3 g każdej).
Następnie załadowałam do pojemniczków po ok. 6 g (sprawdzam sobie na wadze ile już tam udało mi się wcisnąć). To bezpieczna ilość, włożenie szczoteczki nie powoduje, że tusz wyłazi na zewnątrz.
A teraz prezentacja. Na początek oko prawe, "gołe" :)



A zielony tusz prezentuje się tak:

Przyznam, że w naturze widać to troche lepiej. Ja mam rzęsy jasne. Boję się że na ciemnych barwa mogłaby nie być tak dobrze widoczna. Choć chodzi mi jednak po głowie pomysł, jak sobie z tym dać radę - ale pewnie trochę minie nim go sprawdzę. Pewnie dopiero przy kolejnym robieniu tuszy, a efekt sprawdzę na czarnorzęsej koleżance :)
To nie koniec szaleństw kolorystycznych. Któregoś dnia przyszło mi do głowy, by na warstwę tuszu zielonego nałożyć warstwę niebieskiego. Efekt jest całkiem śmieszny :) Morski :)




Przyznam, że te dwa kolory, zielony i niebieski oraz ich mix, zdecydowanie bardziej przypadły mi do gustu niż fiolety zrobione wcześniej. W tamtych wyglądałam jakbym miała jakiś stan zapalny oka. Zupełnie te kolory do mnie nie pasowały, choć pewnie znalazły by się takie osoby, którym by się spodobały.

Tuszy wykonywanych samodzielnie używam już ponad rok. Są to jedyne tusze, które stosuje, ze względu na silne uczulenia na wszelkie kupne kosmetyki. Nawet tusze kupowane w aptekach, do super wrażliwych oczu, po 120 zł za 10 ml wywoływany niestety podrażnienia po drugim, trzecim stosowaniu. W rezultacie mogłam się malować raz na dwa tygodnie (bo trzeba było zaleczyć podrażnienie), tusz wysychał po 3-4 miesiącach, więc cała inwestycja należała do wyjątkowo nieopłacalnych.
Ale do rzeczy... Zauważyłam, że wydłużyły mi się rzęsy. I to nie to, że mi się wydaje, że są dłuższe, tylko zaczęłam nimi zahaczać o szkła okularów, w których prowadzę samochód (okularów nie zmieniałam, bo to polaroidy całkiem dobrej jakości i używam ich tylko w samochodzie, nie wolno ich wynosić, mają być nie podrapane!:).
Faktem jest, że nie mogę jednoznacznie stwierdzić, że to zasługa tusz, bo używam różnorakich kremów, serum itp. Być może w którymś jest coś, co te rzęsy pielęgnuje.
A... I jeszcze jedno. Dowiedziałam się, że w kolorówce mają pojawić się mikrowłókna, które dodane do tuszu mają dawać efekt przedłużenia rzęs. Na razie niestety nie wiadomo, czy na pewno będą dostępne. Dopiero je testują. A jak wprowadzą i potwierdzi się to co o nich czytałam... to co ja zrobię ze starymi okularami?


A tak na marginesie... Czy wasz Word też nie zna słowa maskara i namiętnie poprawia go na masakra???

niedziela, 24 czerwca 2012

Powrót?

Odzywam się nieśmiało po dłuższym czasie milczenia, a nakłoniła mnie do tego jakaś wewnętrzna potrzeba podsycona kilkoma miłymi wiadomościami od miłych Czytelniczek.
Od niemal pół roku nie udało mi się umieścić nawet jednego wpisu na tym blogu. Zaniedbałam też korespondencję, za co serdecznie przepraszam.
Miałam poważne problemy rodzinne, pochłaniające 100% czasu wolnego i nie tylko wolnego. Teraz jest już lepiej, ale czasu wciąż nie jest zbyt wiele.
Kosmetyki dalej „sama sobie robię” jak rok czy dwa lata temu. Robię te które mi odpowiadają, nieco automatyczne jak codzienne posiłki, sprzątanie czy mycie okien. Czasem pojawia się coś nowego, ale nie niezbyt często.
Brak czasu spowodował, że w przygotowywaniu kosmetyków pojawiły się pewne uproszczenia, chodzenie na skróty – co też może być dla niektórych osób interesujące. Gorzej... czasem korzystam z gotowych zestawów, bo nie do końca panuję nad moimi zasobami (nie wiem co się „schowało” a co skończyło) i często orientuję się w ostatniej chwili, że nie mogę zrobić kremu, bo brakuje mi jednego podstawowego składnika.
Na pewno nie dam rady publikować tylu postów, co Autorki blogów, które z przyjemnością podglądam. Wpędzacie mnie Drogie Panie w kompleksy! Postaram się jednak wrzucić coś raz na jakiś czas, bo sprawiało mi to wielką przyjemność.

Program telewizyjny – kto się skusi?

Witam,
Jestem dziennikarką TVN i jestem w trakcie szukania gości do programu na temat kobiet, które mają ciekawe, niekonwencjonalne sposoby na dbanie o urodę.
Czy mogłaby Pani na swoim blogu/stronie internetowej zamieścić taki post:

„Jeśli Wiesz jak w niekonwencjonalny sposób zadbać o siebie – napisz na m.libich@tvn.pl ! To nie tylko drogi krem i wizyty u kosmetyczki pomagają zachować młodość i urodę ale…. No, właśnie – TY wiesz co? Może sama robisz kosmetyki z niespotykanych składników? Wiesz jak wykorzystać energię? A może czerpiesz z owoców matki natury? Stosujesz specjalne ćwiczenia lub masaże? Starasz się by wyglądać jak najdłużej młodo? Do programu telewizyjnego szukamy WŁAŚNIE CIEBIE ! Zgłoś się i podaj swoje imię i numer telefonu – oddzwonię i wyjaśnię wszystko w rozmowie telefonicznej!”


Z góry bardzo serdecznie dziękuję,
Pozdrawiam

Marta Libich
Redaktor
TVN

--------------

Polecam :)
W.